sobota, 27 czerwca 2009

Wypad do Warszawy - day 1

21.06.2009. Tą datę trzeba zapamiętać. Nie co dzień do Polski wpada jeden z najbardziej rozluźnionych zespołów jakim dano grać, do tego składający się z samych gwiazd japońskiej sceny muzycznej. Mowa o Ra:IN - Rock and INspiration!
Najpierw podróż pociągiem... 3,5h podróży, 3 osoby, 5 litrów piwa... żeby dobrze się jechało.

Warszawa wita. Szybki wypad do Mati, żeby zostawić bagaże i do Hydrozagadki.

Hydrozagadka wita. Miłe spotkanie z dawno nie widzianymi znajomymi, a po wejściu pierwsza myśl: piwo.

Zaczyna grać support... Rukia. Większego gówna na uszy nie słyszałem. Takiego chłamu nie powinno się nawet wrzucać na myspace, a co dopiero pozwalać im grać na żywo. Straszne piski od wokalisty, rzępolenie gitary + jakieś pitu pitu na organkach Casio. Na szczęście jakoś to przetrwałem.

Ra:IN wita. METAL BOX wypełnia salę. Pierwsze przywalenia instrumentów. Idę się bawić pod scenę. Przy okazji pyknąłem kilka fotek komórką. Proszono, aby cykać bez fleszy, więc to uszanowałem. Reszta na wyląduje na FCP.

Koncert trwał dobre dwie godziny z małymi przerwami na kilka machów fajki czy "łyczka" czegoś mocniejszego. "Łyczka", ponieważ gdy zobaczyłem Patę, który jednym chaustem wypija szklankę Jack Daniel's z litrowej butelki to mnie zgięło. Ma facet przełyk... albo nie ma :P Reszta browarki, głównie Lech. Zagrali przekrój przez wszystkie trzy albumy, mocno zmieniając niektóre kompozycje, co sprawiało, że miałem możliwość usłyszenia czegoś unikalnego.

Na bisach DIE się rozkręcił na tyle, że włażąc na głośnik uszkodził sobie keyboard. Ale zabawa trwała nadal \m/

Po samym koncercie można było wypić piwko z zespołem, jednak z racji tego, że i tak miałem z nimi się jutro spotkać na wywiadzie, dałem sobie spokój i poszedłem rozmawiać ze znajomymi.
Dużym zaskoczeniem powitałem fakt, że po występie na scenie pojawiła się organizatorka ogłaszając, że we wtorek 23.06 zespół wystąpi jeszcze raz. Za darmo. Dla wszystkich. Ot tak, spontan. Szczęka opada ;]


To be continued...

środa, 10 czerwca 2009

Terminator: Przesadzenie



Poszliśmy wczoraj na nowego Terminatora. Film zapowiadał się nieźle i też niezły był. Niestety tylko tyle.
Naładowany efektami specjalnymi i to dobrymi, niezła rola Worthingtona, pojawienie się Arnolda - powitane owacjami na sali kinowej, niezły scenariusz (choć nie powalający) i kilka odniesień do poprzednich filmów serii. To tyle z plusów.
Na minus liczę przede wszystkim muzykę. Danny Elfman zwalił sprawę na całej linii. Każdy pamięta opening z T2: Judgement day. Tam muzyka dawał kopa nieziemskiego. Tak samo starć spotkań obu terminatorów. Muzyka budowała klimat niepokoju, była klimatyczna, żeby nie mówić "straszna". W nowym Terminatorze tego brak. Żaden motyw muzyczny nie sprawił, żeby coś drgnęło.
Inna sprawa to wręcz przegięte hollywoodzkie zagrywki "byle efektowniej", np. kasacja Terminatorów-motocykli. Inna sprawa to fakt, że każdy terminator ma złącze USB(!).
Jednak najgorszą zbrodnią tego filmu jest jego pozytywność. Terminator nie powinien taki być. Brakuje scen, które dodałyby dramatyzmu, poczucia nemesis, nieuniknionego. Ogląda się to miło i przyjemnie, bez myślenia. Takie już są niestety filmy ostatnich lat, nic nie zrobimy.
Ogólnie bardziej się ubawiłem dzięki fajnemu towarzystwu, które brylowało świetnymi komentarzami do scen z filmu.
Słowem zakończenia, podsumuję to tak: lepszy niż Terminator 3, ale gorszy od pierwszych dwóch części.

środa, 3 czerwca 2009

Zagraj przed DIR EN GREY

Metalmind przywaliło kopniakiem w brzuch. Kto chce może wystąpić przed Dir en grey na koncercie w Warszawie...
Idea iście... pojebana.
Z racji tego, że fani Dir en grey nie słyną z tolerancyjności do tego, co nie skośnookie, współczuję tym, którzy będą występować.
Gdyby publika była bardziej normalna; średnia wieku wynosiłaby więcej niż 14/15 lat, było więcej osobników płci brzydkiej lubującychj się w dobrym moshpicie/circle picie, poleciłbym Final Sacrifice, czyli kapelę deathcore/metalcore mojego braciaka. Na nich mógłbym się pobawić całkiem przednio, a tak to pewnie pójdę na piwo, wchodząc dopiero na Dir en grey do sali koncertowej.